Litera „G” kryje w sobie wiele ciekawych haseł, dlatego ta część będzie zdecydowanie najdłuższą z dotychczasowych. Tym razem wszystkie propozycje haseł zostały nadesłane przez naszych Czytelników z Brańska, za co im serdecznie dziękuje.
[ads3}
Gabinety
Odwiedzało się różne. Z akcentem na „odwiedzało”. Czasami dowiedziałem się tam ważnych rzeczy, czasami ciekawych, czasami zabawnych, a czasami mnie tam nawet okłamywano. Zależy gdzie, zależy z kim się rozmawiało. Jedno jest pewne – tak jak sekretarka, Pani Sylwia z UM z uśmiechem zrobi kawę to chyba nikt i nigdzie (pozdrawiam!).
Gadżety
Na przestrzeni lat gadżetów związanych z miastem powstawało dość dużo. Mamy tylko jeden problem – nie ma zbytnio co na nich pokazać, bo kościół zbytnio się nie wyróżnia na tle innych – tyle, że jego wieża góruje nad miastem, a zabytkowe kapliczki to również coś, co występuje w innych miastach. Na pewno zbiornik retencyjny z lotu ptaka robi wrażenie i można umieścić go na magnesie, ale na kubku czy koszulce już raczej się tego nie zrobi.
Dlatego też miasto postawiło na tworzenie dość ładnych gadżetów przedstawiających logo miasta, czyli podrasowaną graficznie litewską „Pogoń”, a więc brański herb. Podczas researchu zauważyłem wpis jakiegoś specjalisty od logotypów, co napisał w internetach, że logo w Brańsku wybrano ewidentnie „na misia”, czyli jury złożone z urzędników usiadło i powiedziało „to mi się podoba”. Dodał też, że „jest to radosna twórczość”. Osobiście się z tym nie zgadzam i uważam, że logo Brańska jest po prostu niezłe, ładne i warto, aby znajdowało się na przedmiotach promujących miasto. Piękno leży w prostocie. I co najważniejsze, zostało zaprojektowane przez brańszczankę, Panią Ewę w ramach konkursu z nagrodą o rozsądnej kwocie, a nie przez jakiegoś kolesia (nie mam nikogo konkretnego na myśli), co wziąłby za taki projekt grubą kasę.
Na pewno liftingu, odświeżenia potrzebuje za to herb miasta. Czasy się zmieniają, co ma też wpływ na poczucie estetyki. Skoro można teraz tworzyć bardzo ładne projekty, to w czym problem? Herb jest przecież wizytówką miasta. Może znajdzie się ktoś z tutejszych, kto umie dobrze w grafikę komputerową i przy okazji nie będzie wymagający finansowo?
Gala disco polo
Swego czasu obowiązkowy punkt „Brańskich Dni Kultury”, ale obecnie stawia się już na bardziej ambitną muzykę niż zespoły disco polo – z całym szacunkiem – najczęściej klasy B lub C. Brańszczanie jednak to lubią, a ja tak jak już wspominałem – też, ale w określonych warunkach, czyli w lato, przy okazji jakiejś imprezy lub po paru piwach – w akcie desperacji. Pewnie mieszkańców Podlasia o tak wyprofilowanym stosunku do tej muzyki też tu nie brakuje.
Generał
Zrobię teraz rzecz nie na miejscu. Napiszę o swoim własnym Ojcu. Nie powinienem tego robić w cyklu o moim mieście, gdzie po pierwsze staram się unikać personaliów, a po drugie wypadałoby pisać o osobach, które dla Brańska są szczególnie zasłużone. Mój Tata przecież nie jest – 100 lat przepracował jako typowy robol czyli na poczcie i na roli. Czym taki człowiek mógłby się więc wyróżnić na tle społeczeństwa? Owszem - dla mnie jest kimś wyjatkowym i ważnym. Nie tylko go kocham, ale też lubię (Tato, dziękuję).Dla miasta jest to jednak jeden z tysięcy niezbyt wpływowych brańszczan (teraz mam próbować sprawiedliwie opisywać wszystkich?) Ewentualnie nawet jeśli, to jaki z niego „working class hero” (bohater klasy robotniczej) jak śpiewał niegdyś John Lennon?!
W ogóle to muszę coś o tej piosence napisać, jest tam kilka wersów (podam przekład), które dobrze oddają życie robola (nie uważam tego określenia za pogardliwe, bo sam nim byłem, bywam, będę), ale nie tylko robola:
Nienawidzą cię jeśliś mądry i pogardzają jeśliś głupi
Póki ci nie od***rdoli i nie będziesz postępował zgodnie z ich zasadami
(...)
Na szczycie jest wciąż miejsce, tak ci powtarzają
Ale wcześniej musisz nauczyć się jak zabijać z uśmiechem
Jeśli chcesz być taki jak kolesie na górze
Bohaterem klasy robotniczej – oto kim możesz być.
[Nawiasem mówiąc to jest jedna z trzech piosenek i pół, które potrafię zaśpiewać. Polecam odsłuchać. Oczywiście oryginał w wykonaniu mistrza.]
Warto jednak napisać o nim, bo mój Ojciec jest dobrym i cennym przykładem jak można w kimś zabić zapał społecznikowski. Każdy w rodzinie żyje jakąś legendą, niekoniecznie mitem. Przez lata, a właściwie co 4 lata frapowało mnie dlaczego Krzysztof Pietraszko, ale znany wszystkim z ksywy „Generał”** stanowczo odmawia kolejnym kandydatom na burmistrza Brańska, którzy przychodzili do niego z propozycją wystartowania na radnego. Po tym jak w czasie jednej kampanii wyborczej potrafił odmówić dwóm kandydatom (a przychodziła do niego trójka) z całkowicie przeciwnych, wręcz wrogich wobec siebie obozów, zacząłem się mocno drapać po głowie, dlaczego mój ojciec nie chce absolutnie zgodzić się reprezentować żadnej brańskiej opcji (chociaż znając go, podejrzewam, że i tak reprezentowałby swoje zdanie, a nie kogokolwiek innego).
Potem dowiedziałem się, że odmowy te są spowodowane zaszłościami z przeszłości, a dokładniej pochodzą z początków lat 90., początków brańskiej samorządności, gdy jako 30-letni człowiek (to dokładnie tak jak ja dzisiaj) Ojciec zgodził się wystartować na radnego. Wspomniane początki reaktywowanego - samodzielnego miasta Brańsk były bardzo zapalnym okresem. Nawet określenie „bardzo” jest tutaj zbyt słabe do określenia mocy tej absolutnie popieprzonej zadymy. Kto śledzi relacje mojego kolegi z sesji rady gminy w Boćkach, może teraz przynajmniej poczuć niewielką namiastkę tego, co działo się wtedy w Brańsku. W sumie sam mam tyle lat, co Miasto Brańsk wersja 2.0. (od 1992 roku do teraz) i przynajmniej początki życia mieliśmy takie same (to chyba odpowiednie porównanie) – upadaliśmy, bo dopiero uczyliśmy się chodzić, nie rozumieliśmy zbyt wielu rzeczy, które się wokół nas dzieją i nie mieliśmy świadomości, że... robimy pod siebie. Brutalna prawda.
Nie chcę jednak opowiadać o polityce, ale o zjawisku społecznym, okołopolitycznym.
Wówczas darły koty ze sobą dwie strony, a ja nie jestem sędzią do decydowania kto miał wtedy rację i czy można w tym sporze mówić o jakiejś symetrii. Tym bardziej nie mogłem być świadkiem tych zdarzeń, będąc wtedy – jak już wspominałem – niemal w tym samym wieku, co dzisiaj mój Synek i gdy na chleb mówiłem „pep”.
Tata przegrał tamte wybory. Nie on pierwszy ani nie ostatni, ale sam kiedyś zaczął mi szczerze opowiadać o bzdurach, jakie usłyszał na swój temat, na temat swojej rodziny, a więc i mojej np. na temat swojego dziadka (ale nie z Wehrmachtu), którego nie mógł pamiętać nawet jego własny ojciec, a co dopiero on. Usłyszał np. jak to mu urzędujący wówczas burmistrz umorzył podatek rolny, bo ten zgodził się wystartować z jego komitetu w najbliższych wyborach. Problem w tym, że młody rolnik był wówczas zwolniony z tego typu opłat. Takiego typu nieistotnymi pierdołami potrafią zajmować się zwykli ludzie, wyborcy, gdy toczy się walka polityczna. Na hasło „wybory” uruchamiają swoją niezwykle bujną wyobraźnię i ruszają do ataku, nie biorąc po drodze żadnych jeńców.
Ostatecznie jego kontrkandydat zrezygnował po chyba zaledwie kilku miesiącach zasiadania w radzie miasta, a KP nie chciał wystartować nawet w wyborach uzupełniających. Po prostu powiedział „dość!” brańskiej polityce. Chyba na amen. Nie wiem. Dzisiaj jako człowiek schorowany wiedzie żywot niemal emerytalny i nie sądzę by po zbliżającej się 60. coś mu odbiło i spróbował tego samego po latach, w razie otrzymania po raz kolejny takiej propozycji.
Brańsku, nie zabijaj zapału kogokolwiek, a zwłaszcza młodych ludzi. Potem słyszymy o niewykorzystanym potencjale, zmarnowanych szansach albo o tym, że jakiś radny „statysta” byłby z nieświadomości gotów zagłosować „za” nad uchwałą o zmianie jego nazwiska i wywłaszczenia go z całego majątku. Dobrze jednak powiedział ten T. S. Eliot - „Piekło to jesteśmy my sami”.
albo
Polityka to jesteśmy my! Tu na tym wysypisku śmieci! Albo stąd uda nam się wyjść, albo tu zostaniemy na zawsze!
Więc Ojciec wyszedł, poniekąd dobrze w nią nie wchodząc. Jemu się to udało.
*Tekst piosenki
** Często bywam o to pytany, więc odpowiem. Pseudonim pochodzi z czasów szkolnych – Tata organizował wagary, a że szła za nim gęsiego niemała grupka innych uczniów, to widząca to z okna chyba Pani Twarowska powiedziała do koleżanki - „patrz - idzie generał ze swoimi żołnierzami”.
Getto
Getto można różnie rozumieć, ale w Brańsku było nim osiedle domów zamieszkiwanych przez Żydów. Niemcy utworzyli je w 1941 roku i zadbali by plac znajdujący się w centrum miasta, a dokładniej na terenie dzisiejszych ulic: Kościuszki, Jana Pawła II i Sienkiewicza, był ogrodzony i strzeżony. Teren, podobno podzielono na dwie części, więc nie był on jednorodny. Zamieszkiwało go łącznie ponad 2 tys. osób. Przed wywózką do obozu zagłady w Treblince ocalono nielicznych. Nieliczni to tzw. „Sprawiedliwi”, ale o nich więcej napiszę przy literze „S”
A o samej zagładzie brańskiego getta można przeczytać więcej w niedawnym artykule z okazji 80. rocznicy likwidacji go przez Niemców. Tam można znaleźć m.in. wypowiedź Pana Zbigniewa Romaniuka na ten temat:
CZYTAJ TEŻ:
80 lat od likwidacji brańskiego getta
Było to niewątpliwie jedno z najczarniejszych wydarzeń w historii miasta, które miało ogromny wpływ na jego dzisiejszy kształt. To oczywiste – przed wojną Żydzi byli w większości, a po wojnie nie został tu chyba nikt. Wracali i do tej pory wracają tutaj tylko ich potomkowie, chcąc poznać miejsce, które zamieszkiwała kiedyś ich rodzina. Oczywiście najczęściej są to rodziny zaprzyjaźnione z rodzinami brańskich Sprawiedliwych. Tych upamiętnia dzisiaj tablica pamiątkowa przy wejściu do Urzędu Miasta.
Glany
Jak podpowiedział mi kolega Daniel Wojtkowski, bez tego rodzaju obuwa nie mogło być mowy o odpowiednim kolorycie Brańskich Dni Kultury z lat 90. Zastanawiam się tylko czy chodziło o ówczesną modę na przynależność do różnych subkultur czy też o funkcję użytkową butów owych, czyli możliwość zasadzenia komuś przy ich pomocy porządnego kopa. Proszę więc o weryfikację tego w komentarzach.
Mówi się, że Martensy to nie glany, ale to trochę tak jakby powiedzieć, że pampersy to nie pieluszki. Moje są z reguły zakurzone, gdyż wkładane na specjalne okazje np. gdy jadę coś nagrywać w strugach deszczu. Są nie do zdarcia. Kiedyś myślałem, że są uniwersalne, ale nie – raz nałożyłem je w upał i szybko wracałem do domu po inne. Bez wątpienia moje ulubione buty, więc nie dziwi mnie sentyment innych do glanów, Martensów itp. dziwolągów na nogach.
Gołębie
Tej definicji nie było w planach, ale tworzę ten alfabet głównie w Białymstoku, myśląc o swojej Ojczyźnie na obczyźnie niczym Mickiewicz, hehe. Tak się składa, że te skrzydlate szczury zapaskudziły mi cały balkon, bo jakaś babcia z dołu codziennie je dokarmia. Ciągle więc podlatują, gruchają, a nad ranem mnie budzą, a więc niechcący zastępują mi zacnego brańskiego koguta.
Gołębie na pewno mają swój urok, jednak tylko wtedy gdy są jak najdalej od mojego balkonu. Zdecydowanie wolę psy.
Kiedyś gołębie nawet lubiłem. Może nie występują zbytnio na brańskim niebie, ale w niedalekiej przestrzeni pojawiają się ciekawe okazy członków Klubu Hodowców Gołębi Pocztowych „Podlasie”. W 2020 i 2021 roku jeździłem z członkami tego klubu na patriotyczne loty do Radzymina. Szkoda, że w tym roku mnie nie zaprosili, bo to naprawdę fajna impreza w fajnym miejscu, gdzie hodowcy z Brańska wystawiają naprawdę liczną reprezentację tych niezwykle inteligentnych ptaków, dzięki czemu ktoś na Mazowszu może o nas usłyszeć w dobrym świetle.
Gościniec i gospoda
Żeby nie robić dłuższej kryptoreklamy (nie mogę) brańskim restauracjom, powiem tylko, że staram się je dość często odwiedzać. Do ZBG z reguły przyjeżdżam zjeść kapitalnego schabowego (nawet gdy przez 2 do 5 dni w roku się odchudzam) i podenerwować Dorotę Puchalską, ale ona to lubi. Do Gościńca z kolei przybywam w celu konsumpcji a to pysznych flaczków, a to placków ziemniaczanych. Czasami pocałuję też klamkę, bo dziewczyny Pietrzykowskie lubią robić innym „Moje wielkie brańskie wesele”. Ogółem polecam brańszczanom i nie tylko.
Gmina
W Brańsku przyjęła się nomenklatura, że miasto to miasto, a gmina to tylko okoliczne wsie. W rzeczywistości gminami są i miasto i wsie. Po prostu jest u nas gmina miejska i gmina wiejska – obydwa ich urzędy znajdują się przy ul. Rynek w Brańsku. Piszę to tylko dlatego, że niektórzy się ze mną sprzeczają, że miasto nie jest gminą, tylko miastem i bez dyskusji.
Starsi mieszkańcy miasta zresztą do dzisiaj mówią czasami: „idą załatwić coś do gminy”, ponieważ są chyba przyzwyczajeni do wspólnej gminy miejsko-wiejskiej, czyli połączenia miasta, okolicznych wsi i wsi w dzisiejszych granicach gminy Rudka. Taki twór istniał od lat 70. do 1992 roku.
Taki twór zrodził spór. Wiadomo, że wsie zamieszkuje więcej ludzi znajdujących się na większej powierzchni niż miasto. To doprowadziło do sytuacji, że we wspólnej radzie miejsko-gminnej (miasta, „brańskich” wsi i „rudzkich” wsi) zdecydowaną większość mandatów miały brańskie wsie. Tak nakazywały proporcje i było to logiczne. Matematycznie było to sprawiedliwe, ale nie było tu za grosz sprawiedliwości społecznej. Doprowadziło to do tego, że w teorii, ale i często w praktyce każdą uchwałę miasto mogło mieć przegraną.
Jak już Państwo pewnie zauważyli lubię używać terminologii bokserskiej, którą przy okazji – nieskromnie mówiąc - doskonale znam. Dla zobrazowania opisywanego stanu rzeczy użyję więc słowa „klincz”, czyli bokserskiego zwarcia. Zdolny pięściarz jak np. Władimir Kliczko czy Tyson Fury wiedzą jak go idealnie stosować – taki jegomość zadaje 1-2 silne ciosy, po których błyskawicznie wiesza się na przeciwniku, jeszcze bardziej go męcząc. Gdy sędzia rozdzieli przeciwników z klinczu, potem schemat się powtarza kilkadziesiąt razy i walka wygrana.
Takim właśnie poszkodowanym rywalem było miasto Brańsk. Walki, gdzie dominuje klincz zwykło nazywać się „brudnym boksem”. Miasto Brańsk było na tyle poszkodowane, że wręcz odgryziono mu ucho jak Mike Tyson uczynił to Evanderovi Holyfieldowi.
Wspomnianą walkę ostatecznie wygrał gość z odgryzionym uchem. Podobnie stało się też i w Brańsku. Widząc ten klincz i straty jakie ponosi miasto, ponad 1600 mieszkańców (wówczas zdecydowana większość wyborców) podpisało petycję, by wreszcie doprowadzić do oddzielenia się miasta i dwóch gmin wiejskich. Najlepsze jest to, że wielu ludzi, którzy znaleźli się na tej liście potem robiło z inicjatorów tego rozdziału administracyjnego (głównie M. Korzeniewskiego) niemal separatystów z Ruchu Autonomii Brańska. W swoim życiu słyszałem setki - nie dziesiątki razy - tekst „Po co ten Mietek rozdział zrobił?!”. To chyba tekst przekazywany tutaj z pokolenia na pokolenie.
Zejdźmy na ziemię – czasami inaczej się nie da zrobić. Podział nie był sam w sobie nie tyle dobry czy zły – był po prostu potrzebny i nieunikniony. W przypadku malutkiej gminy Rudka zdarzenie to jest wręcz traktowane jako odzyskanie niepodległości – np. w tym roku świętowano tam jego 30. rocznicę. W Brańsku i gminie Brańsk już nie.
Czy trwanie w toksycznym związku i doprowadzenie do rozwodu, tak aby obydwie strony miały święty spokój to coś złego? Lepiej niszczyć samych siebie i dzieci (mieszkańców)? Przypominam, że nawet po wielu latach nie udało się utrzymać na dłużej idei miejsko-gminnych dożynek. Tak prosta sprawa nie potrafiła nie spowodować konfliktu lub co najmniej focha jednych na drugich. To tylko jeden z przykładów tego, że inaczej nie dało się tego zrobić – jak mawia chirurg: nie ma wyjścia, tu trzeba kroić!
[Uważam, że pierwsze lata brańskiego samorządu to materiał na długą i arcyciekawą książkę. Oczywiście jeśli obydwie strony sporu zechcą szczerze na ten temat porozmawiać, w co wątpię.]
Gospodarz (burmistrz)
Może będzie to jedno z najbardziej kontrowersyjnych haseł w całym alfabecie. A może wcale nie...
Nie zazdroszczę żadnemu brańskiemu gospodarzowi niczego poza wypłatą. To zdrowa zazdrość – ani zawiść, ani pazerność, bo nie narzekam na swój los, jakoś daję radę tak jak i większość z nas. Zarobki burmistrza są jednak najkrócej mówiąc „bardzo ok” i każdy to potwierdzi z zewnątrz, a zwłaszcza sami zainteresowani beneficjenci.
Gdyż nie licząc zarobków brańskich prywatnych przedsiębiorców, to urząd burmistrza jest naprawdę chyba najlepiej w Brańsku wynagradzany, co świadczy też o prestiżu tej funkcji. Jeszcze większego prestiżu – moim zdaniem – dodaje to jak wiele osób na zwycięzcę wyborów głosuje. Obecnie urzędujący burmistrz, dzięki temu że dostał się do drugiej tury (choć to u nas często powtarzający się scenariusz) otrzymał rekordowe aż 1211 głosów pełnoletnich brańszczan. Podkreślam pełnoletnich, bo nie było to wówczas przecież pełne poparcie społeczne tego kandydata, gdyż nie policzono przecież sympatyków niepełnoletnich i tych, którzy nie poszli na wybory z różnych przyczyn, a być może tak by zagłosowali. Zawsze jest to pewna dodatkowa grupa. Ogółem – mandat społeczny, mandat zaufania ogromny.
Z racji, że jestem obiektywny, to Panie burmistrzu – nie mogę Panu życzyć ani reelekcji, ani porażki. Na dzień dzisiejszy zastanawiam się nawet czy w ogóle pójść na wybory samorządowe w kwietniu 2024 roku. Serio. Mam tak silne poczucie misji, tego że nie mogę nikogo faworyzować, że nawet samo oddanie tajnego głosu może we mnie wzbudzić niepotrzebne wyrzuty sumienia, że właśnie kogoś poparłem. Czyste sumienie jest czasami ważniejsze niż drobny obywatelski obowiązek (podkreślam słowo „drobny”, bo są też obowiązki o wiele poważniejsze, których bym nie chciał unikać).
Pozwólcie Państwo, że wrócę do pierwszego zdania. Dlaczego nie zazdroszczę burmistrzowi bycia burmistrzem poza wymienionym wyjątkiem? Otóż w Brańsku stając się burmistrzem otrzymuje się grono wrogów z urzędu. Heh, czasami nie tylko w przenośni, ale i dosłownie „z urzędu”.
To trochę tak jak z dwoma innymi funkcjami - selekcjonerem polskiej reprezentacji w piłce nożnej i prezydentem RP.
Najpierw trener. Wchodzisz na absolutnie najważniejszą funkcję szkoleniowca w polskiej piłce i większego prestiżu już od tego nie ma, ale co byś nie zrobił, to po zwolnieniu w trenerce nie osiągniesz już nic poważnego, a narobisz sobie i tak masę wrogów. Taka klątwa – przynajmniej jeśli chodzi o przebieg kariery - spotyka praktycznie każdego, nawet tych dwóch najwybitniejszych (Górskiego i Piechniczka), a taki Brzęczek to nie dość, że spadł potem z Wisłą z Ekstraklasy, to jeszcze i w I lidze zaczął przegrywać i go pognali.
Prezydent z kolei też po zakończeniu kadencji idzie na margines wielkiej polityki, a ocena jego osoby wywołuje potem wielkie kontrowersje i zamiast jednoczyć ludzi, to dzieli. Niektórzy znają hejterską rymowankę o trzech byłych prezydentach: „donos, Polmos i bigos”. Oj trudno być w Polsce prezydentem.
A w Brańsku analogicznie – burmistrzem. Lud ogólnie lubi sobie ponarzekać na władzę – słusznie i niesłusznie, ale lubi. Na dodatek dziennikarz też nie będzie burmistrza tylko chwalił, nierzadko i skrytykować potrafi. Z takim wynalazkiem zresztą brański burmistrz spotyka się chyba po raz pierwszy. Nie zapyta więc poprzedników jak to się w Brańsku rządziło, mając taką kontrolę pod nosem. Była tu tylko i aż poczta pantoflowa. Teraz jest jeszcze to.
O polityce władz piszę na co dzień, więc nie będę tutaj poświęcał miejsca aktualnej władzy i jej oceniał, zresztą alfabet ma zachować aktualność przez lata i ma być w nim mniej bieżączki niż na co dzień.
Jedno jednak muszę od siebie dodać w kwestii urzędującego burmistrza. Muszę być szczery, jak zwykle. Mimo że swego czasu pracowałem niejako „pod urzędem”, bo w Brańskim Klubie Seniora, to muszę przyznać, że Pan Eugeniusz Koczewski nigdy nie wykorzystywał tej pewnej zależności do nakładania na mnie dodatkowej presji typu „nie pisz o tym, bo zobaczysz”. Do pracy w klubie - akurat on - też się nie wtrącał. To muszę mu oddać – owszem, gdyby tak się stało, to byłoby to karygodne z jego strony, ale w innych samorządach nie wszyscy się tym przejmują i nakładają presję.
Warto więc kilka razy się zastanowić, zanim powie się o kimś „ten to sobie wychodził fuchę i teraz będzie pod butem”.
Gospodarz (rolnik)
Rolnictwo jest mi bliskie. Tak bliskie jak dla pobożnego księdza bliskie są kobiety. Tak więc – niby jesteś z wieloma na co dzień, ale nie możesz sobie pozwolić doświadczyć żadnej z nich w pełni, „poznać” w sensie biblijnym. Podobnie jest i u mnie, bo miałem przecież możliwość przejęcia gospodarstwa po rodzicach, ale nie kręciło mnie to na tyle, by to zrobić. Przyznaję się bez bicia – czasami pomagałem w gospodarstwie, ale nigdy nie chciałem zostać i nie zostałem rolnikiem. Nie ma woli dziedzica, to i krów też nie ma, a ziemię dzisiaj uprawia, dzierżawi sobie kto inny.
Obserwatorem jestem jednak dość dobrym i widziałem jak ciężka jest to praca. Rodziców było stać nawet na zagraniczne wczasy, ale nigdy się na nie nie wybrali, bo zwierzęta w gospodarstwie zawsze „zawiązywały im ręce”. Nawet wspólne wyjście na wesele raz na jakiś czas stawało się wielkim problemem. Tak mają praktycznie wszyscy rolnicy i trzeba ten ich trud i poświęcenie bardzo szanować. Zwłaszcza, że z roku na rok małych i średnich gospodarstw jest coraz mniej. Kolejne rządy podobno chcą im przychylić nieba, a i tak wciąż faworyzowane są tylko te duże gospodarstwa, które można nazwać farmami lub firmami.
Jak wspominałem we wcześniejszych tekstach, brańscy rolnicy to głównie ludzie znad rzeki – mieszkańcy ulic: Boćkowska i Binduga. Skupię się na dostawcach mleka. Ci gromadzili się do niedawna licznie pod punktami dostaw, skupu, czyli popularnie mówiąc – zlewniami. W Brańsku kojarzę tylko tę na Bindudze i na Błoniach (świeckiej pamięci).* Idąc z domu do szkoły był to taki stały widok, że z prawie każdego podwórka wychodzi ktoś z bańkami i idzie lub jedzie do zlewni. Teraz więcej podwórek jest wolnych od tego charakterystycznego stukotu, co tworzy mój obraz z dzieciństwa bardziej sentymentalnym, co jest zarówno piękne jak i przygnębiające. Do moich rodziców z kolei po mleko przyjeżdżała cysterna – oni po prostu zaryzykowali jako nieliczni w Brańsku z takim eksperymentem. Zdecydowanie więksi gospodarze często takiej odwagi nie mieli, przywiązując się do zlewni. W sumie to nigdy nie dociekałem dlaczego cysterna przyjeżdżała do maksymalnie czterech dostawców w mieście, gdy we wsiach był i jest to bardzo częsty widok. Dzisiaj takiej formy odbioru mleka nie ma w Brańsku już chyba u nikogo.
Jeszcze ciekawsze wspomnienia wiążą się z czasem żniw, gdy kombajniści z (również świeckiej pamięci) SKR-u (inna nazwa - SUR) w lipcu i sierpniu cieszyli się w Brańsku chyba większym prestiżem niż papież, nawet na czas pielgrzymek do Ojczyzny. To oczywiście przesadzone porównanie, ale pamiętam dokładnie jak bardzo ludzie walczyli o ich względy, tak żeby to u nich wykosić na początku. Po prostu gość z SKR-u był wtedy jak ojciec chrzestny. Obiecuję, że o Spółdzielni Kółek (Usług) Rolniczych napiszę kiedyś raz jeszcze. Warto.
Mało kto lubił chyba wrześniowe wykopki. Ich czas był okropny, bo wagary od szkoły zrobiłbyś sobie najchętniej w środku roku szkolnego, a nie na początku, gdy na lekcje chce ci się jeszcze chodzić. A tutaj ani szkoły, ani przyjemności, bo ta robota lubiła powodować zakwasy. Nic jednak nie dawało bardziej słodkiego snu niż ten po zakończonej ciężkiej pracy na roli właśnie wtedy lub po łopatowaniu zboża lub po mojej najbardziej ulubionej fuszce – żniwach kukurydzianych. Tak, bardzo to lubiłem i dzisiaj mi tego mocno brakuje, a zwłaszcza brakuje mi tzw. tłoki. Młodsi może nawet tego słowa w życiu nie słyszeli, ale już sama definicja nie jest im obca. Jest to nadal spotykana forma sąsiedzkiej pomocy na zasadzie: najpierw ty pomagasz u mnie, a potem ja u ciebie. Występowaniu tłoki szczególnie sprzyjała ostatnia z wymienionych prac i pewnie stąd ten mój szczególny do niej sentyment. Czasami pospolite ruszenie można było spotkać też przy wyrzucaniu obornika wiosną (sam zdejmowałem podłogę każdej soboty). Tłoka występowała też w drobnej formie przy cielących się krowach. Nigdy nie zapomnę, gdy tak jakoś u nas w gospodarstwie wyszło, że trzy mućki cieliły się w przeciągu godziny i za każdym razem trzeba było ściągać sąsiadów, a przecież kiedyś nie każdy posiadał telefon komórkowy i nie raz poszukiwania kogoś do pomocy bywały dramatyczne. Tak bywało zwłaszcza np. w niedzielę rano, gdy większość sąsiadów udawało się na 8:30 do kościoła.
Niektóre zjawiska wracają po latach, następuje ich renesans. Trudno jednak spodziewać się renesansu brańskiego rolnictwa, gdy najwięksi gospodarze masowo wykupują pobliskie łąki i pola. Gdy wyprzeda się ojcowiznę, to trudno by kolejne pokolenia chciały powrócić do zawodu swojego ojca czy dziadka. Gospodarstwa rolne są najczęściej przekazywane tak jak geny – po rodzinie. Niestety tym pesymistycznym akcentem, prognozą wygasania się brańskiego rolnictwa trzeba zakończyć ten wywód.
* EDIT: Zlewnia mleka istniała również przy ul. Jagiellońskiej.
Gospodarka komunalna
Nigdy nie byłem na placu komunalnym w Brańsku. Jakoś nie było okazji. Nie mogę więc zbytnio powiedzieć czegoś o pracy szeroko pojętych pracowników komunalnych. Jak chcecie, jak się nie boicie, to zaproście mnie, to w przyszłości coś o Was opowiem wincyj.
A ponadto to widzę przy różnych okazjach, że zasuwają chłopaki, panie też i w Brańsku jest czysto, jest porządek i to się chwali, a Pana „Ojgena” (na zdjęciu) jadącego charakterystycznym pomarańczowym wozem widzę niemal codziennie na ulicach Brańska i raczej nie jeździ na wycieczki po mieście, tylko widocznie ciągle coś działa żeby ten porządek był.
Foto: Pan Eugeniusz Ożarowski
Gospodynie
Brańskie Koło Gospodyń „Bona”. Na papierze - „Koło Gospodyń Wiejskich”, ale z racji, że jest to określenie nieprecyzyjne, dominuje to pierwsze, nieformalne.
Tutaj skupię się na kulisach jego powstania, ponieważ o tym wie niewiele osób. Z kolei niezwykłe dokonania koła w bardzo krótkim czasie powinni Państwo doskonale znać z naszych artykułów, relacji. Zresztą przyszłość koła zapowiada się równie okazale.
Organizacja zrzeszająca panie, choć mogą należeć do niego także panowie. Historia koła jest bardzo krótka, bo pierwsza wzmianka na temat tego pomysłu sięga 6 listopada 2021 roku. Napisałem wtedy taki artykuł-ogłoszenie: „Koło Gospodyń... Miejskich – taki pomysł zrodził się w Brańsku”, zapraszając na pierwsze spotkanie 21 listopada. Wcześniej co jakiś czas dziurę w brzuchu wiercił mi Pan Kazio Klinicki. Popularny „Rosiek” senior to oddany brański społecznik, mający kilka ważnych zasług na koncie. Komu po 80. chciałoby się aktywizować ludzi? A mu się chciało i dalej się chce.
Pierwsze spotkanie to istna katastrofa – nagłośnienie w internecie oraz na tablicach ogłoszeń to było za mało. Przyszło na nie zaledwie kilka pań, głównie moich seniorek, które razem z panem Kazikiem gorąco przekonywaliśmy. Zapraszając na spotkanie jedną z brańskich urzędniczek usłyszałem pamiętne słowa „a co ty z tego będziesz miał?”, na które zbytnio nie potrafiłem udzielić odpowiedzi, bo wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Z reguły guzik mam z takiej działalności w Brańsku (nie narzekam – tylko teraz odpowiadam!) i tak też miało być i tym razem. Plan był taki – zebrać panie, a potem one już same się ze sobą dogadają – faceci nie będą im do niczego potrzebni, ewentualnie do typowo chłopskiej pomocy, silnej ręki przy organizacji imprez oraz zostawania z dziećmi na czas spotkań „Bony”.
Po pierwszym niepowodzeniu, z Panem Kazkiem doszliśmy do wniosku, że w Brańsku jednak panuje zwyczaj indywidualnych zaproszeń. Zbiorowe zaproszenia to z reguły porażka, no chyba że gdzieś coś rozdają – wtedy pewna grupka by się sama uzbierała. Do działania jest już trudniej tak zwoływać ludzi.
Indywidualne rozmowy przyniosły wreszcie skutek w maju i tak oto zawiązało się koło pod przewodnictwem Pani Sylwii Krasuckiej, które czekał szybki chrzest bojowy – „gospodynie były gospodarzami” konkursu kulinarnego w swoim mieście i ten konkurs wygrały. Potem wygrały też dożynki lokalne i dożynki diecezjalne. Przez to nieustające pasmo sukcesów aż się zaniepokoiłem, że pierwsza jakakolwiek porażka gdziekolwiek zmiecie koło z planszy tak jak czasami dzieje się z wielkimi mistrzami, gdy nagle się przegra, przerwie świetną passę. Nie, no żartuję – obawy były naprawdę niewielkie. Zmienił się tylko skład osobowy – zawsze jest tak, że ktoś się na początku zapisze, a potem udziela się krótko lub w ogóle, a po jakimś czasie w to miejsce dochodzi np. ktoś bardzo aktywny. Tak dzieje się w absolutnie każdej tego typu organizacji.
Warto podziękować tutaj przy okazji osobom spoza koła, które były mu od początku przyjazne – burmistrz Eugeniusz Koczewski bez absolutnie żadnych wątpliwości był od początku za powstaniem koła i udostępnił mu lokum w górnej sali budynku przy ul. Binduga. Był też obecny na obydwu spotkaniach – interesował się tym, by to koło powstało. Na obydwa spotkania przybyły również moje ulubienice – przewodniczące KGW z Rudki i Olend, które chętnie opowiedziały naszym paniom o działalności swoich kół. Też nie musiałem tym solidnym osobom dwa razy się przypominać. Kolejne osoby życzliwe kołu pojawiały się później i czytając to, niech wiedzą, że myślę o nich bardzo pozytywnie, z dużą wdzięcznością – jest ich zbyt wiele, by wszystkich wymienić i nikogo nie pominąć w moim i tak przydługim artykule. Dzięki!
Gó***burza
Kalka angielskiego wyrażenia „shitstorm”, która stała się niezwykle popularnym słowem dzięki mediom społecznościowym. To tam, a szczególnie na Facebooku, rozpętują się największe tego typu spory. Najłatwiej o nie wtedy, gdy ktoś umieści na swojej tablicy jakiś polityczny mem np. z Andrzejem Dudą. Prezydent ma duży dystans do siebie, ale jego wyborcy już nie, więc najłatwiej o g-burzę w Brańsku, gdy coś dotyczy PiS-u. Dlatego nawet, gdy wspomniany polityk jest przedstawiany w dobrym świetle, to i tak wiele osób tego nie rozumie i wtedy tworzy się takie niepotrzebne nikomu zamieszanie, a autorowi przypina się łatkę platformiarza np. za stwierdzenie, że ceny na stacjach paliw są za wysokie.
G-burze zdarzają się także na sesjach rady miasta. Najczęściej podczas wolnych wniosków, chociaż zważając na show na jakie mieszkańcy powiatu obserwują w Boćkach, to u nas jest naprawdę spokojnie i dość merytorycznie.
Warto dodać, że czasami takie wrzutki mogą też mieć charakter zasłony dymnej. Ludzie szukają błahostek, by przykryć rzeczywiste problemy.
GS – Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”
GS-y powstawały w Polsce zaraz po wojnie, więc był to wybitnie komunistyczny wymysł, ponieważ nową elitą państwową trzeba było ustanowić nie tylko towarzyszy partyjnych, ale też chłopów i robotników. Najkrócej mówiąc GS-y zajmowały się handlem, usługami i produkcją w gminach wiejskich i miejsko-wiejskich, w przeciwieństwie do „Społem i za późno wstołem” w dużych miastach.
W Brańsku, zwłaszcza po zawiązaniu tutaj triumwiratu miasta, pobliskich wsi i dzisiejszej gminy Rudka, GS stał się prawdziwą potęgą i niekwestionowanym monopolistą – mówiąc w dużym uogólnieniu „Samopomoc Chłopska” odpowiadała tutaj praktycznie za wszystko poza SKR-em i kościołem. Od Kościoła za to GS przynajmniej „pożyczył” kiedyś działki obok cmentarza. Ktoś powie, że oświata to też nie GS. No tak, ale gdzie terminowali przez lata brańscy uczniowie, jeśli nie w tutejszych zakładach?
*Dobra, jedziem z tą wyliczanką świetności brańskiego GS-u, gdzie potrafiło pracować nawet ponad 200 osób:
- Skup zwierząt gospodarskich przy targowicy (dzisiaj jest tam sklep pani Ani)
- Binduga – Klub Rolnika wraz ze sklepem spożywczo-przemysłowym (Dziś Brański Klub Seniora)
- Sprzedaż nawozów oraz skup złomu itp. tworzyw na Makiełku wraz ze znajdującym się tam punktem gastronomicznym.
- Budynek kina „Orbita”, czyli tzw. hale – sklep żelazny, sklep przemysłowy
- Sklep żelazny znajdował się również przy ul. Armii Krajowej, obok PZZ-ów
- Masarnia i rzeźnia – dzisiaj okolice remizy OSP (zakład produkcyjny)
- Rozlewnia napojów (piwa, oranżady, woda sodowa). Piwo w beczkach dostarczano po rozcieńczeniu do sklepów.
- Piwo z nalewaka i nie tylko można było wypić z kolei w barze Słoneczko (dzisiaj wulkanizacja u Pana Bogdana), a obiad zjeść w restauracji „Nurczanka” (dzisiaj restauracja - Ziemia Brańska Gospoda)
- Budki z lodami
- Blisko 20 sklepów na terenie pobliskich wsi
- Sklep spożywczo-przemysłowy tzw. SAM przy kościele
*Wyliczanka powstała dzięki uprzejmości i użyciu świetnej pamięci przez Pana Mieczysława Korzeniewskiego - dziękuję
Nie wiem jak jest dzisiaj z nawozami na Makiełku, ale cała reszta tutejszej GS-owskiej działalności odeszła już do lamusa. W Brańsku pozostały chyba tylko sklep WDT i Piekarnia (jest tam wypiekany przepyszny chleb). Na pewno GS posiada atrakcyjne budynki w centrum miasta, ale ich ceny są po prostu astronomiczne i trudno, aby ktoś się tak łatwo na te nieruchomości skusił.
Można powiedzieć, że rychły upadek PRL-u i GS-ów w całym kraju zwiastowała „ustawa Wilczka” z grudnia 1988 roku, która doprowadziła do wzrostu przedsiębiorczości prywatnych osób na ogromną skalę, a że Brańsk zamieszkują ludzie niemal z genami przedsiębiorczości, to szybko rozwinęli swoje biznesy, zabierając GS-owi łatkę miejscowego monopolisty.
Grzybobranie
Obok wędkarstwa i piłki nożnej, ulubiony sport brańszczan. Areną igrzysk są najczęściej lasy przy drodze na Glinnik. Kiedyś w jednym z nich znalazłem borowika o podobnej wielkości, co kiedyś okaz Pana Sławka Kujawskiego (na zdjęciu) znaleziony w okolicach Wald-Goldu, o którym to pisałem, ale ogólnie nie jestem grzybiarzem – w rodzinie to raczej „Generał” senior i siostra się u nas tym zajmują, a Mama musi potem nad tymi zbiorami siedzieć i rozmyślać.
Kamil Pietraszko
"Brańsk od A do Z" - pozostałe litery: