Nasza i Swietłana, to moje dwie przyjaciółki, pochodzące z Ukrainy. Konkretnie z Kijowa. Spotkałam je przypadkowo w aptece. I, jak to ja, mam zwyczaj, rozmowy z przygodnymi ludźmi. Po rozmowie zaprosiłam je na herbatkę.
To uczennice, które w tej chwili uczą się w polskich szkołach. Ich rodzice i babcia pozostali w Kijowie, by bronić Ojczyzny.
Spotykamy się czasami u mnie na herbatce i ciasteczkach. Mam wrażenie, że jest to dla nich namiastka życia domowego.
Podczas wspólnych rozmów te dziewczynki zdumiały mnie, swoją dojrzałością i mądrością.
Powiedziały mi coś takiego, że sama byłam zdziwiona. Otóż uważają one, że żal im rosyjskich dzieci, bo mają one namieszane w głowach.
- Proszę pani to Rosja napadła na Ukrainę, przez to my Ukraińcy musieliśmy uciekać, zostawiliśmy wszystko, szkołę, nauczycieli, rodziców, przyjaciół. Nie mieliśmy się gdzie podziać, znalazłyśmy schronienie w Polsce - powiedziała jedna z dziewcząt.
Jedna z nich spytała, co ja sądzę o wojnie, czy wolno wydawać wyroki śmierci na bezbronne dzieci.
Zabolało mnie moje nauczycielskie serce. Kocham dzieci i młodzież nawet tych najbardziej rozbrykanych.
- Nie moje dzieci, największą wartością, najważniejszym sacrum jest życie, nikt nie ma prawa ferować wyroków śmierci na nikogo, a tym bardziej na bezbronne dzieci. Wojna to coś, co nie powinno istnieć. A Wy moje dzieci mogłybyście zawstydzić swoją mądrością niejednego dorosłego. Dla mnie stanowicie największą wartość i wzór godny naśladowania.
Od tamtej pory minęło sporo czasu. Dziewczęta nadal spotykają się ze mną przy herbacie i ciastku. Można od nich wiele się nauczyć. Ta sponiewierana godność tych dzieci, nauczyła ich mądrości życiowej.
Chylę czoła z szacunkiem wiele naszych nie tylko dzieci, ale i dorosłych mogłoby wziąć z nich przykład.
Orynka