Po kilku deszczowych dniach znów zaświeciło słońce. Na bielskim rynku ponownie zrobiło się tłoczno, choć z różnych przyczyn część sprzedawców nie dotarła na miejsce i nie wszystkie stoiska były czynne.
Cóż prawdopodobnym jest to, że niektórzy sprzedawcy zaplanowali sobie urlopy. Inni, np. sprzedawca miodu, postanowił „nakręcić towaru”, aby było co sprzedawać. Inni -jak mówią - liczyli na otwarcie sezonu w Białowieży, ale na razie nie wygląda to zachęcająco.
W sumie w Białowieży można już od 1 lipca handlować. Jednak turystów tam niewielu, wciąż wiele miejsc jest niedostępnych, w okolicach z wiadomych przyczyn pełno wojska i policji. Być może do wszystkich jeszcze nie dotarła wiadomość, że Białowieżę można już zwiedzać, choć z pewnymi ograniczeniami.
Na bielskim rynku zaś ceny uległy stabilizacji. Pomidory średnio 6,5 zł za kilogram, choć można było dostać, takie trochę mniejsze, po 6 zł. Pojawił się agrest i jagody sprzedawane na szklanki. Malin i czereśni też jest sporo. Ceny, jak to na rynku, zróżnicowane, choć w rozsądnych widełkach.
Najtańsze szorty na manekinie sprzedawano po 20 zł.
(ms)
Bielski rynek 14 lipca: