Katarzyna Wappa to anglistka pracująca w Hajnówce. Aktywnie pomaga imigrantom czy też uchodźcom, którzy po przejściu polsko- białoruskiej granicy koczują w lasach. Stało się o niej głośno po wywiadzie udzielonym do programu "Czarno na białym" TVN.
W wywiadzie mówiła ona o Uchodźcy z Egiptu, który przez tydzień koczował w dolinie Bugu. Był zziębnięty, przemoczony, głodny i przerażony swoją sytuacją.
Uwagę internautów, polityków przykuło niefortunne sformułowanie "Płynął sześć dni, nie jadł nie pi", które padło w wywiadzie.
Rambo VI, 2021 - producent TVN24 dla @Discovery pic.twitter.com/wRzuQdYIel
— Maciej Stańczyk (@stanczykmaciej) November 23, 2021
Na stacje TVN i samą Katarzynę Wappę wylała się fala hejtu, krytyki i prześmiewczych komentarzy. Kierowali ją internauci, politycy, dziennikarze, media.
Telewizja Publiczna nawiązała nawet do nagrania, w którym Wappa, zachęcając do udziału w spisie powszechnym, deklarowała swoją przynależność do mniejszości białoruskiej.
Cała sytuacja opowiadana przez hajnowiankę została sprowadzona do jednego jej zdania.
Katarzyna Wappa zgodziła się z nami porozmawiać i o wspomnianym wywiadzie, i o swojej działalności na granicy...
Wokół Twojej osoby powstało ogromne zamieszanie. Stałaś się "bohaterką internetów" i obiektem hejtu...
Katarzyna Wappa: To dla mnie bardzo dziwna sytuacja, z którą nigdy wcześniej się nie spotkałam. Skala tego hejtu jest niebywała. Nie śledzę tego dokładnie, ale wiem, że jestem maglowana w telewizji, internecie. Na moim osobistym koncie na Facebooku pojawiają się wpisy trolli, które złośliwie komentują stare posty. Nieprzyjemnych komentarzy jest mnóstwo. Mam świadomość, że hejt jest czymś wirtualnym, ale on w jakiś sposób oblepia. Czuję się tym zmęczona i przygnębiona.
Czy to zniechęca Cię do dalszych działań na granicy?
Katarzyna Wappa: Motywacji nie straciłam. Jeśli było to pytanie o to, czy żałuję, że zaczęłam pomagać uchodźcom przy granicy, to nie. Gdybym mogła cofnąć czas i tak bym tę pomoc niosła. Od czasu przeprowadzenia wywiadu sytuacja w lesie się zmieniła i wezwań o pomoc prawie nie ma, ale jeśli się pojawią, bez wahania pójdę do lasu, by komuś tej pomocy udzielić. Ogromnym pocieszeniem jest to, ze osób, które pomagają na różne sposoby jest bardzo dużo. To jest budujące, ze nie jesteśmy obojętni. Są to lokalni mieszkańcy, ale także osoby z zewnątrz, które działają wzdłuż całej granicy. Motywacją do pomagania nie są komentarze, pochwały czy nagany. Motywacją jest człowiek, do którego idę. To, że pomagając, ratuje jego zdrowie i życie. Życie jest nadrzędną wartością to nie przywilej.
Jedną z takich osób był Syryjczyk, o którym mówiłaś w TVN.
Katarzyna Wappa: Ibrahim. Pochodzi z Egiptu. Wszyscy skupili się na moich słowach "płynął sześc dni". Tymczasem on rzeczywiście spędził tydzień nad Bugiem w dolinie rzeki. Oczywiście nie płynął sześć dni non stop. Wchodził do wody, podpływał, wychodził na brzeg , szedł wzdłuż rzeki. Spał na mokrej ziemi. I tak cały tydzień. Materiał puszczono w listopadzie i wiele osób komentowało, ze w obecnych temperaturach od razu by zamarzł. Ale ja spotkałam go na początku października, kiedy było dużo cieplej. Jego historia jest jedną z wielu ekstremalnych historii, których wysłuchujemy na granicy. Inną może być ta opowiedziana mi przez innego Syryjczyka dosłownie tydzień temu. Mohammed przeżył wybuch bomby w meczecie, w którym zginęli niemal wszyscy. On był jednym z nielicznych , którzy przeżyli. Jego brat zginął zabity przez snajpera. Gdy pytałam , go dlaczego zdecydował się na taką ryzykowną podróż, odpowiedział, że jedyne, co daje mu jego kraj to wojna, która trwa od 11 lat, a on jedyne, co ma, to własne życie i cnie chce go stracić. Do wyjazdu skłoniła go matka, która powiedziała mu, że jeśli nie wyjedzie, to pewnie zginie. Podobnie tragiczne historie słyszałam od innych osób, którym pomagałam. Ci ludzie mają prawo marzyć i mieć nadzieję na lepsze życie. To nie jest zarezerwowane tylko dla Europejczyków, Polaków, Francuzów , Niemców. To, że ktoś urodził się poza granicami tych krajów, nie pozbawia go prawa do godnego życia. Dlatego decyduja spanie w zimnym wilgotnym lesie. Często całymi dniami, wręcz tygodniami nic nie jedzą i nie piją.
Czy te opowieści są wiarygodne? Przecież osoby, które spotykasz w lesie mogą koloryzować, świadomie w opowiadaniach pogarszać swoją sytuację w kraju, z którego pochodzą, czy też tą, w której znaleźli się przy granicy...
Katarzyna Wappa: Oczywiście może tak być. Nie wiem, jak żyli w krajach z których pochodzą. Wiem jednak, że coś ich skłoniło, by je opuścić i ruszyć w nieznane. Nie wiem, czy rodzina , która mówi mi o tym, że nie jadła od 15 dni, rzeczywiście nic nie jadła, czy może kilka dni temu zjedli kanapkę lub batonika. Czy ktoś nie pił jeden dzień, czy kilka. Ale to przecież nie konkurs na to , kto dłużej wytrzyma bez jedzenia, picia i ciepłego schronienia. Ich sytuacja nie jest koloryzowana. Kilka dni w lesie potrafi człowieka skrajnie osłabić. I to właśnie widzę, gdy ich spotykam. Spotykałam ludzi bez butów, ze stopami zakrwawionymi lub pokrytymi odciskami, ładne dziewczyny, które miały dłonie sine od chłodu,, które mówiły o tym, że marzą o kąpieli, bo są brudne. Część osób byłą bita. Mieli siniaki na twarzach, blizny na łukach brwiowych. W lesie pomagałam dla wielu osób. Są to - jak w życiu - różne osoby - kobiety mężczyźni, dzieci. Chudzi, grubi. Ładni brzydcy. Jedni mówili swobodnie po angielsku, z innymi było gorzej. Wszyscy oni byli w skrajnej sytuacji. Panicznie się bali, ale potrafili mi bezgranicznie zaufać. To zaufanie wynikało z beznadziejności ich położenia i skrajnego wyczerpania. Nie wiem, czy to co mi o sobie opowiadali jest prawdą. Nie mogę tego sprawdzić, nie mam też podstaw, by podważać ich słowa. Ale to w jakiej sytuacji ich spotykam jest żywe. Ten chłód, który jest w lesie jest prawdziwy. Wilgoć, od której już po kilku godzinach w lesie ubranie staje się mokre, też jest prawdziwa. Kilka dni przebywania w takich warunkach, bez możliwości przebrania się w suche ubranie, ogrzania, zjedzenia posiłku, nawet najzdrowszego człowieka, może doprowadzić do utraty zdrowia lub życia. Gdybym sama tego nie zobaczyła, nie uwierzyłabym, że coś takiego może się dziać kilkaset metrów od mojego domu. Złośliwe czy przyśmiewcze komentarze nie zmienią tego, że ci ludzie przebywają w skrajnych warunkach i mogą stracić życie .
Takie komentarze trywializują opisywaną przez Ciebie sytuację...
Katarzyna Wappa: Myślę, że jest to świadome działanie. Dominująca narracja, szuka motywów, do których można się przyczepić, wyśmiać, podważyć ich realność. Wypominanie, że ktoś ma markową kurtkę lub, że zostawił dzieci i żonę odwraca uwagę od tego, że właśnie człowiek umiera z głodu i wyczerpania. Po części to kwestia polityki. A może też sposób na wyciszenie sumienia. Wiemy jaka jest pogoda, wiemy, że ludzie w lesie marzną, umierają. Temat jest głośny i budzi emocje. Trudno pogodzić się z taka sytuacją. Czasem najlepszą obrona jest atak. Trywializowanie czy wyśmiewanie tej sytuacji jest pewnie formą wyciszenia sumienia. szczególnie łatwo przychodzi to osobom, które są daleko stąd. Komuś w Warszawie czy Poznaniu trudno wyobrazić sobie co dzieje się przy granicy. Łatwiej przyjąć i powielać w komentarzach, że nic się nie dzieje , bo przecież jest cicho. Przecież nie ma wojny nikt nie strzela, bomby nie wybuchają. Łatwo powiedzieć, ze jak ktoś był tak głupi żeby tu dotrzeć, to niech umiera. Dla wielu osób jest to sytuacja wirtualna, nierzeczywista, więc te słowa przychodzą łatwo My jako mieszkańcy terenów przy granicy mamy gorzej.
My w nocy słyszymy płacz i krzyki w lesie, widzimy ludzi, którzy chodzą przy naszych domach, pukają do okien, proszą o pomoc. Trudno przytulić się do ciepłej poduszki i włączyć wzruszający film na Netfiksie, kiedy ma się świadomość, że ktoś kilkaset czy kilkadziesiąt metrów od naszego domu umiera z głodu i zimna. Od tej rzeczywistości nie możemy uciec, uznać za fikcję wyśmiać.
Musimy ją oswoić. Dlatego tak wiele osób decyduje się na pomaganie. Robią to na różne sposoby. Jedni po prostu noszą jedzenie do lasu. Inni działają w różnego rodzaju organizacjach, które stworzyły specjalną sieć pomocy.
Jak to działa?
Katarzyna Wappa: W internecie, w różnych miejscach udostępniane są numery telefonów, pod które należy dzwonić, by uzyskać pomoc. Czasem numery te przekazywane są między imigrantami. Za ich pośrednictwem o te pomoc proszą osoby będące w lesie, a często w ich imieniu robią to rodziny, które zostały na Wschodzie lub mieszkają na terenie UE. W przekazywanych nam informacjach wskazują miejsce pobytu osoby potrzebującej pomocy i opis czego ona potrzebuje. Najczęściej proszą o wodę, jedzenie, powerbanki, buty, ubranie, śpiwory. Pakuję to do plecaka i niosę do lasu. Na miejscu rozmawiam, opatruję rany, przekazuję potrzebne rzeczy.
Widok tragicznej sytuacji tych osób, budzi skrajne emocje. Po takich spotkaniach osoby niosące pomoc wracają do domu i nie mogą zasnąć. Kładą się an podłodze i płaczą. Ja też tak miałam.
Nie boisz się?
Katarzyna Wappa: Oczywiście, że się boję. Często chodzimy po ciemku. Ci ludzie w nocy boją się palić ogniska, by ich nikt nie znalazł i ponownie nie wyrzucił na drugą stronę granicy. Często trzeba długo ich szukać. Nie pozwalam jednak by strach mnie paraliżował. Po prostu czuję , że muszę pomagać. W końcu chodzi o ludzkie życie.
A nie boisz się konsekwencji w swoim środowisku. Medykom na granicy zniszczono samochody? Masz mnóstwo negatywnych komentarzy.
Katarzyna Wappa: Zastanawiam się, co z tym zrobić. Mam obawę, jak daleko te ataki na mnie mogą się posunąć. Komentarze w internecie piszą osoby mi obce. Monika z Warszawy, czy Krzysztof z Poznania, to osoby anonimowe, które po prostu wyładowują swoje negatywne emocje. Nimi się nie przejmuję. W moim otoczeniu też spotkałam się z kilkoma negatywnymi reakcjami. Te bolą bardziej, ale są rzadkie. Wiele osób mnie zna i wie, że udzielam się społecznie od dawna, organizowałam liczne akcje społeczne, charytatywne. Nie narobiłam sobie wrogów i wiele osób kojarzy mnie pozytywnie. Wręcz w ostatnim czasie otrzymuję dużo wsparcia od bliższych i dalszych znajomych, a nawet osób, których do tej pory nie znałam. Nawet na sesji rady miasta jeden z radnych wstał i powiedział, że całym sercem wspiera to, co robię ja i inne osoby pomagające ludziom w lasach. To jest budujące.
Często w społecznym dyskursie - a zwłaszcza w internecie - tworzy się podział na dwa obozy. W jednym słyszymy: pomagać uchodźcom i zaprosić ich do naszego kraju. W drugim: uchodźcom nie można pomagać, niech wracają skąd przyszli. Trudno nie odnieść wrażenia, że wpisałaś się w ten podział.
Katarzyna Wappa: Stało się to wbrew mojej woli. Nie jestem po żadnej z tych stron. Doskonale rozumiem co to jest granica. Wcale nie uważam, że należy ją otworzyć i wpuszczać wszystkich Irakijczyków, Syryjczyków, Irańczyków... Wież, ze tak się nie da. Często słyszę pytanie o to jak te sytuacje rozwiązać.
Też chciałem je zadać...
Katarzyna Wappa: Nie jestem politykiem i nie do mnie należą decyzje i wskazywanie rozwiązań. Najprościej byłoby wstrzymać loty z imigrantami do Mińska, zatrzymać tę fale migrantów. To jednak tylko moja sugestia. Nie mam na to wpływu. Jedyne co mogę zrobić, to po prostu nieść pomoc tym osobom które przebywają w strasznych warunkach przy granicy. To są osoby, które nie mają gdzie pójść, a tu gdzie są grozi im śmierć z głodu i wyczerpania. Według różnych szacunków jest/było ich kilka tysięcy. Ostatnio jest mniej, bo nie dostajemy już wezwań o pomoc. Po prostu robię swoje, pomagam tam, gdzie pomoc jest potrzebna. Idealną sytuacją byłoby, gdyby zajęły się tym profesjonalne organizacje pomocowe, ale one nie są wpuszczane na tereny przygraniczne. Dlatego my chodzimy do lasu. Czasem określa się nas mianem naiwnych durniów, którzy pomagając 20 osobom, przecież nie zbawią świata. Nie zbawimy, ale robimy to, co możemy. Nie tylko dla tych ludzi w lesie, ale też dla nas samych. Po to, by później móc spojrzeć w oczy naszym dzieciom i powiedzieć, że nie patrzyliśmy obojętnie w telewizor, kiedy obok naszego domu umierali ludzie.
Na materiał TVP, która wykorzystała nagranie Katarzyny Wappy mówiącej o swojej przynalezności do mniejszosci białoruskiej, zareagowali przedstawiciele organizacji reprezentyujących tę mniejszość. Wyrazili oni oburzenie faktem, iż TVP w materiale w stronniczy sposób póbowały powiązać naraodowość białoruską anglistki z Hajnówki ze współpracą z rezimem Aleksandra Łukaszenki. Podkreślali , że takie insytnuacje to atak na mniejszość białoruską w Polsce, która nota bene z reżimem Łukaszenki nie ma nic wspólnego, a wręcz wyraża wobec niego aktywny sprzeciw.
(azda)