Tor sprawnościowy przy ul. Rejtana miał powstać w ramach budżetu obywatelskiego już w ubiegłym roku. Nie powstał. Miasto kolejny przetarg na jego realizację planuje ogłosić wiosną.
Przynajmniej tak wynika z planu postępowań o udzielenie zamówień publicznych na rok 2021. Przedsięwzięcie to pojawia się w planach na II kwartał. Samo opóźnienie nie jest wielkim problemem, bo pandemia i tak wprowadzała ograniczenia w korzystaniu z takich urządzeń, a zimą i tak nikt z nich by nie korzystał. Bardziej martwi fakt, że będzie to inwestycja okrojona w stosunku do pierwotnego projektu zgłoszonego do budżetu obywatelskiego. Plan zgłoszony przez Urszulę Paszko wyceniony został na ponad 180 tys. zł. Planowane zamówienie opiewa jednak na niespełna 145 tys. zł. Oszczędność nie wynika z nadziei na tańsze oferty, a z cięć wobec pierwotnego projektu. Wykonawca wyłoniony w poprzednim przetargu, stwierdził bowiem, że planowany tor sprawnościowy po postu w tym miejscu się nie zmieści i z części urządzeń trzeba będzie zrezygnować. Zapewne stąd konieczność ogłoszenia nowego przetargu.
Głównym problemem jest fakt, że urządzenia toru sprawnościowego muszą być oddalone od jezdni o 10 metrów. Przynajmniej tak wynika z przepisów, na które powołał się wykonawca.
Ten problem może rodzić jeszcze poważniejsze konsekwencje w przypadku innego projektu, który miał być zrealizowany w ramach ubiegłorocznego budżetu obywatelskiego. A chodzi o urządzenia do street workoutu, które miały powstać u zbiegu ulic Poniatowskiego i Zamkowej, naprzeciw boiska i straży pożarnej. Ten projekt zgłosił Krzysztof Grygoruk i też spotkał się on z poparciem mieszkańców. Tyle że - zgodnie z przytoczonymi przepisami - urządzenia te w tym miejscu się nie zmieszczą. 10 metrów od drogi jest już rzeka.
Pewnie dlatego w planie postępowań tej inwestycji w ogóle nie ma. Jest tylko okrojony tor sprawnościowy. A wcześniej zakładano, iż obie zostaną zrealizowane razem.
Niedosyt zgłaszających i popierających projekt mieszkańców zwiększa jeszcze fakt, iż na etapie zgłaszania projektu urzędnicy miejscy wymagają troski o najdrobniejsze szczegóły. Numery działek, dokładne rozplanowanie poszczególnych urządzeń, nawet zgody administratorów terenu (pomimo, iż projekty i tak dotyczą jedynie terenów miejskich, których administratorem jest burmistrz). A warto pamiętać, że zadaniami tymi obarczane są osoby, które mają swoją pracę, nie są urzędnikami czy projektantami, tylko zwykłymi Kowalskimi z pomysłem. No i po ustalaniu numerów działek, wymierzaniu położenia urządzeń, opisie ich montażu, wycenie, konsultowaniu z urzędem, załatwianiu zgody burmistrza i nawet zdobyciu odpowiedniej liczby głosów mieszkańców, zgłaszający dowiadują się, że tak naprawdę projekt w tym kształcie powinien być odrzucony na samym starcie, bo miejsce, w którym go zaplanowano, nie nadaje się do jego realizacji. Urzędnicy jednak wymagając od zgłaszającego opisania najdrobniejszych szczegółów, sami ten najważniejszy szczegół przegapili. O przepisach ograniczających realizację obu zadań usłyszeli dopiero od wykonawcy, w momencie, kiedy projekt powinien być już realizowany.
Gdy kiedyś rozmawialiśmy o tym z burmistrzem Bielska, przyznał on, że te wszystkie zgody i konsultacje są właśnie po to, by uniknąć dopuszczenia do głosowania projektów, które ze względu na obowiązujące przepisy nie mogą być zrealizowane. W tym przypadku drobiazgowa weryfikacja nie zdała egzaminu.
- Zasady funkcjonowania budżetu obywatelskiego w naszym mieście są co roku konsultowane - podkreślił burmistrz. - W tym roku takie konsultacje również się odbędą. Prawdopodobnie wiosną. Jest to okazja, by zgłaszać swoje uwagi i usprawnić działanie budżetu obywatelskiego jako takiego.
Czytaj też: Realizacja tych projektów z budżetu obywatelskiego przeciąga się
(bisu)