Uchodzi za jednego z najzdolniejszych grafików w Bielsku i okolicy. Ostatnio jego plakat do krótkometrażowego filmu T.H.E. MASK o nazwie The Presja zdobył pierwszą nagrodę 48 Hour Film Project Poland organizowanego przez Fundację Przestrzeń Filmowa. Zdarza mu się projektować scenografię - jak do filmu „Wnyki", a nawet plakaty wyborcze. Woli jednak status freelancera. Prywatnie mąż i ojciec oraz strażak w OSP Dubno. Kim jest Krzysztof „Kasztan” Piotrowski?
Czy nagroda za plakat do filmu The Presja to pana najważniejsze wyróżnienie do tej pory?
Krzysztof Piotrowski: - Ta nagroda jest na pewno gdzieś w czołówce ponieważ oceniali to znawcy tematu filmowego, a plakat jest jego nieodzownym elementem. Zły plakat może wyrządzić krzywdę filmowi - jak mówi mistrz Andrzej Pągowski (współczesny grafik warszawski - red.). Czy najważniejsza? Każde, nawet najmniejsze wyróżnienie, jest ważne dla ludzi zajmujących się pracą artystyczną. Dwa lata temu na tym samym festiwalu zająłem trzecie miejsce, ale nie kolekcjonuję „pucharów”.
Przedwojenna szkoła plakatu polskiego miała dobrą markę. Czy czerpie pan z jej wzorców, a może szuka pan inspiracji z innego źródła?
- Przedwojenna szkoła plakatu polskiego jest dla mnie bardzo ważna. Ci, którzy mnie znają - wiedzą, że często o tym wspominam. Oczywiście staram się czerpać z tamtych dzieł, ale przemycam też do swojej grafiki styl amerykański z tamtego okresu. W tym właśnie stylu projektuję grafikę dla Sławomira Zapały. Staram się też uczyć rzemiosła analizując prace Andrzeja Pągowskiego, czy Franciszka Starowiejskiego, albo rysunki Zbigniewa Kasprzaka (znany polski rysownik komiksów z Krakowa - red).
Dzisiaj coraz więcej ludzi korzysta z w internetu. Czy w pracy grafika to coś zmienia?
- Oczywiście że zmienia, tak jak pan powiedział - przede wszystkim odbiór przez zasięg. 20 lat temu musiałbym przeprowadzić się do Warszawy, żeby tam spróbować zostać zauważonym. Teraz wszyscy mieszkamy w globalnej wiosce i jest dużo łatwiej, co nie oznacza że łatwo. Dla mnie zajęło to 14 lat... od 20 pracuję w tym zawodzie, a od 6 robię w większości to co lubię.
Uchodzi pan za najciekawszego grafika w Bielsku. Pamiętam, że zdarzyło się panu projektować nawet ulotki i plakaty podczas wyborów samorządowych. Czy przebiera pan w zleceniach? To znaczy czy mógłby pan podać jeszcze jakieś ciekawe i także nietypowe realizacje, których pan się podjął?
- Myślę, że dzisiejsza grafika jest zbyt obszerną dziedziną, żeby ktoś był w niej najlepszy. W ogóle dzisiaj ktoś, kto pracuje na stanowisku grafika niekoniecznie jest nim naprawdę i nie mówię tu o wykształceniu. Być może wyróżniam się w tym co robię, ale chyba nie było jeszcze żadnego rankingu który by to ustalił. Moja droga graficzna to tematyka filmowa, teatralna i muzyczna. Zdarza się też, że projektuję scenografie i potem je buduję. Jeżeli chodzi o ciekawe realizacje, to jedną z nich jest na pewno film „Wnyki”, w którym byłem scenografem i do którego zaprojektowałem plakat, a nawet dwie wersje, drugą specjalnie dla reżysera. Z całą pewnością ciekawa jest też współpraca ze Sławomirem Zapałą (aktor i piosenkarz znany jako Sławomir - red.) i jego żona Kajrą. To naprawdę wspaniali ludzie i pracuje się z nimi w iście rodzinnej atmosferze. Nie mogę też pominąć wspaniałej współpracy ze stowarzyszeniem Kreatywny Bielsk i jego prezesem Mateuszem Sacharzewskim, prywatnie moim przyjacielem. Włożyłem kawał serca w Kreatywne Centrum Kultury i mam nadzieję, że nadal będę. To miejsce przenosi w inne wymiary podczas swoich spektakli i festiwali. Wracając do pytania i projektowania ulotek i plakatów wyborczych... Tak, zdarzało mi się i nawet żartowano, że mam do tego rękę, bo wszyscy, którym projektowałem materiały wygrywali. Nie widzę w tym nic złego. To praca mniej artystyczna, a bardziej marketingowa i piarowa. Trzeba też zarabiać pieniądze. Projektuję różne rzeczy, ale nie wszystko biorę do realizacji. Teraz już raczej brand loga, itd. Jednym z moich klientów jest Bielski Barber House. Przyszła mi też teraz taka ciekawostka do głowy, pewnie mało ludzi wie, że logo Chupa Chups narysował Salvador Dali, więc czemu ja miałbym nie projektować innych rzeczy?
A jakie są najczęstsze zlecenia, z czym klienci do pana przychodzą? Potrafi pan odmówić, załóżmy nie tylko z przyczyn finansowych, ale np. moralnych - w sensie, że np. treść plakatu lub grafiki, którą ma pan wykonać budzi pana zastrzeżenia? Czy może jest pan zdania, że grafik powinien zmierzyć się z każdym wyzwaniem, nawet takim, które nie do końca mu się podoba?
- Tak jak powiedziałem wcześniej, nie wszystko biorę, ale nie chodzi o złe treści, czy ideologię, tylko raczej rentowność przedsięwzięcia lub brak czasu. Na szczęście nie przytrafił mi się jeszcze nikt, kto chciałby zaprojektować coś złego. Freelancer ma tę przewagę nad grafikiem na etacie, że może po prostu odmówić zaprojektowania czegoś, co mu nie leży. Gorzej jest na etacie, tam to nie przejdzie... Wiem, bo pracowałem kilka dobrych lat w lepszych i gorszych firmach.
Ma pan żonę, dwójkę dzieci i działa pan w OSP Dubno. A ostatnio żona sprawiła panu miły prezent i zafundowała przelot samolotem. Myślał pan o licencji pilota? Czy potrzebuje pan też trochę adrenaliny w życiu?
- Mam wspaniałą żonę i dwie wspaniałe córki. Prawda jest taka, że wszystko, co w życiu osiągnąłem, zawdzięczam oczywiście im. Może to brzmi trochę banalnie, ale to moja żona jest moim motorem napędowym i to, jaką ma cierpliwość do moich zajęć i artystycznej duszy, pozwala mi na rozwój zawodowy. Moja rodzina jest artystyczna i kreatywna, więc jaki ja miałbym być? Służę w Ochotniczej Straży Pożarnej w Dubnie i jestem z tego bardzo dumny. To bardzo odpowiedzialna, ale i spełniająca służba, a mówić mogę o tym godzinami, więc to raczej temat na oddzielną rozmowę. Co do licencji pilota - to moje odwieczne marzenie, ale jak z tym będzie, to czas pokaże. Czy potrzebuję w życiu adrenaliny? Chyba każdy jej trochę potrzebuje.
Zawsze mnie interesowało, dlaczego ludzie zostają strażakami ochotnikami. Czy to jakieś marzenia z dzieciństwa, czy np. jest to coś altruistycznego, potrzeba niesienia pomocy ludziom, albo może po prostu chęć dorobienia?
- W skrócie: aby pomagać ludziom narażając siebie, trzeba być trochę altruistą, ale też mieć pasję do tej formacji. Żeby zostać strażakiem - nie jest ważne, czy zawodowym, czy ochotnikiem - trzeba to zajęcie naprawdę darzyć uczuciem. Inaczej życie szybko weryfikuje, czy ktoś ma do tego powołanie, czy nie. Pieniądze w OSP to śmiech na sali, raczej się do tego dokłada niż wyjmuje. W zawodowej też „miodu” nie ma. Ja wychowałem się praktycznie pod bramami straży w Bielsku, bo mieszkałem na ul. Jagiellońskiej, więc każdy wyjazd widzieliśmy z chłopakami praktycznie z piaskownicy. W momencie, kiedy mogłem wstąpić w szeregi straży, nie zastanawiałem się nawet przez chwilę.
I skąd ten Kasztan przy pana nazwisku?
- Ksywa Kasztan została nadana przez moich kolegów z zespołu, w którym grałem 20 lat temu, ponieważ kasztany są lubiane przez wszystkich i zawsze dobrze się kojarzą - dopóki ktoś się nie pokłuje.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Jacek Prokopiuk
Notka biograficzna: Krzysztof Kasztan Piotrowski urodził się w Bielsku Podlaskim, gdzie mieszkał przez 30 lat. Skończył Szkołę Podstawową nr 1, a potem „budowlankę", ale - jak przyznaje - z zawodem nie miał zbyt wiele wspólnego poza budową scenografii. Zanim został plastykiem, a potem grafikiem, miał epizod za kierownicą ciężarówki. Od 2000 roku pracuje w zawodzie grafika. Równolegle prowadził też lokale gastronomiczne. Jednym z nich był pub OKNO, w którym odbywały się różne imprezy artystyczne, m.in. spektakle. Był związany z Kreatywnym Bielskiem i przez jakiś czas pełnił tam funkcję wiceprezesa. Zasiadał też w zarządzie fundacji Unitalent. Obecnie pracuje jako freelancer (wolny grafik) w swoim domu na wsi.
Nagrodzony plakat Krzysztofa Kasztana Piotrowskiego podczas tegorocznej edycji 48 Hour Film Project Poland: