Prokuratura nie ma wątpliwości co do winy męża zabitej w 2011 roku kobiety. Jak podało Radio Białystok, domaga się dla niego kary 25 lat więzienia.
Sprawa ta nadaje się na dobry kryminał. Tylko że to prawdziwa, choć bardzo makabryczna historia. Przez 7 lat rodzinie udawało się ukrywać śmierć żony/matki. Dopiero po pięciu latach od zaginięcia policja zaczęła szukać kobiety.
- W nocy z 19 na 20 lutego 2011 roku w Bielsku Podlaskim, zabił swoją żonę K. A., w ten sposób, że działając w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia wymienionej, co najmniej dwukrotnie ugodził ją nożem w okolicę pachową klatki piersiowej po lewej stronie, w kierunku i na wysokości lewej komory serca, czym spowodował pęknięcie piątego żebra, uszkodzenie tętnicy międzyżebrowej i innych naczyń krwionośnych i nerwów, co skutkowało masywnym krwotokiem wewnętrznym i zewnętrznym, który doprowadził do zgonu wymienionej, a następnie zwłoki kobiety zawinął w dywan i ukrył w ziemi w lesie, w pobliżu wsi Malesze - twierdzi prokuratura.
Sąsiadom i znajomym pytającym o żonę Arkadiusz A. mówił, że kobieta wyjechała za granicę. Sugerował przy tym, że wdała się w romans. Tę samą wersję przedstawiały dzieci mężczyzny. W momencie śmierci Krystyny A. ich syn i córka wchodzili już w dorosłe życie.
W 2016 roku, pięć lat po tajemniczym zniknięciu 41-latki, jej mężowi postawiono zarzut zabójstwa i trafił on do aresztu. Szybko jednak wyszedł zza krat, bo w sprawie zabrakło kluczowego dowodu - ciała. Śledczy przekopali całą posesję rodziny A., ale zwłok nie znaleźli.
Do przełomu w sprawie doszło wiosną 2018 roku. Udało się znaleźć ciało. Było głęboko zakopane w lesie niedaleko wsi Malesze - rodzinnej miejscowości Arkadiusza A., męża zabitej.
Jak śledczy je odnaleźli, pozostaje tajemnicą, choć nieoficjalnie mówiło się, że na policję zgłosiła się osoba, która wiedziała, że A. zimą 2011 roku kopał w lesie dół koparką.
Podobno widział to jeden z mieszkańców Malesz. Była zima, więc takie prace dziwiły. To były rodzinne strony A., ów człowiek go rozpoznał. Nikomu jednak o tym nie mówił albo powiedział, ale nikt nie przywiązał do tego większej uwagi. Pewnego razu - już po śmierci owego świadka - jego bliscy skojarzyli tę opowieść z zaginięciem Krystyny A., o którym już stawało się głośno. Opowiedzieli o tym policji.
Dzięki zaangażowaniu strażaków OSP, we wskazanym miejscu, udało się odkopać ciało. Było zawinięte w dywan. Po siedmiu latach było w znacznym stopniu rozkładu. Podczas sekcji zwłok biegłym udało się jednak znaleźć na kościach ślady po ciosach ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem.
Tym razem prokurator nie wahał się postawić aktu oskarżenia. Arkadiusz A. ponownie trafił do aresztu i na ławę oskarżonych.
Od początku sprawy nie przyznawał się on do winy. Przed znalezieniem ciała twierdził, że nie wie, co z jego żona się stało. Później powiedział, że Krystyna A. spadła ze schodów i się zraniła. Ostatnio, że podczas awantury to ona zaatakowała go nożem, on ją odepchnął i nadziała się na ostrze. Dlaczego nie wezwał karetki? Jak relacjonowały media, w sądzie twierdził, że początkowo spanikował, a później uznał, że lepiej ukryć ciało, bo dzieci straciły już matkę, a jak skażą go za zabójstwo, to stracą również ojca.
Poprzednia rozprawa sądu w tej sprawie odbyła się wiosną. Wówczas sąd poprosił biegłych o wydanie drugiej opinii dotyczącej tego, czy sprawca zabójstwa mógł działać w afekcie. W pierwszej biegli ocenili, iż rzeczywiście sprawca prawdopodobnie działał w afekcie - pożycie oskarżonego i jego żony nie układało się dobrze, często się kłócili. Prokurator jednak wnioskował o powtórne powołanie biegłych, tłumacząc, iż pierwsza opinia była oparta o jeszcze niekompletny materiał dowodowy.
Gdyby zabójstwa dokonano w afekcie, sprawcy groziłaby niższa kara — od roku do 10 lat więzienia. Po powtórnej opinii prokurator w mowie końcowej wnioskował o jeden z najwyższych wymiarów kary- 25 lat więzienia. W polskim systemie sprawiedliwości dopuszczalne jest jeszcze dożywocie.
(bisu)